Zwykle nie polecam filmów nastawionych na hołdowanie cierpieniu (choć każdy film w większym bądź mniejszym stopniu go dotyczy), mamy go i tak już zbyt wiele w mass mediach- do przesytu. Dla mnie "Babel" był dużym wyzwaniem - odważną publikacją, poruszającym z pewnością współczesne i aktualne problemy, choć ukazane w małej skali. Drobnymi kroczkami dobrnęłam do końca, uff. To było mocne.
Oczywiście siadając przed telewizorem (laptopem), wiedziałam że film będzie "przeamerykanizowany" - skakanie z wątku na wątek, nacisk na portret psychologiczny bohaterów (parafrazując "Żelazną Damę": ludzie w obecnych czasach nastawieni są na uczucia, a nie czyny. Osobiście nie widzę w tym nic złego, biorąc pod uwagę, że i tak wiele działamy.). Byłam przygotowana także na propagandę amerykańskiego stylu życia- tu się przeliczyłam, pod tym względem film jest bardzo autentyczny.
Muzyka, owszem, ciekawa. Bardzo spodobały mi się orientalne wstawki. Ogromny plus za wieloznaczny tytuł - widz otrzymuje pole do intrerpretacji, których może być naprawdę wiele, zaostrza apetyt zanim zrobimy popcorn.
"Babel" nie jest z pewnością na wieczory we dwoje, nie jest filmem lekkim, o którym można zapomnieć po opuszczeniu fotela, nie polecam również jako formę relaksu. Jednak jak najbardziej - warto. Chociażby ze względu na obsadę :)
Bawiąc się w "Kinomaniaka" daję mu mocne 7. Brakło polotu i uniwersalności, również nie trafił do końca w moje upodobania, ale jak wiadomo- rola gustu, a o tym się nie dyskutuje.